Kiedy zobaczę twoją duszę, przyciągnę twoje oczy

Trzydzieści osiem lat temu światem sztuki wstrząsnęła sensacyjna wiadomość, że z kanału Fosso Reale w Livorno wydobyto trzy „zagubione” kamienne głowy artysty z Livornese, Amedeo Modiglianiego. Te wyjątkowe rzeźby natychmiast znalazły się w centrum uwagi mediów i przyciągnęły do toskańskiego portu zarówno miłośników sztuki, jak i turystów, którzy chcieli zobaczyć je na własne oczy.

Modigliani bardziej cenił sobie rzeźbę niż malarstwo i zawsze marzył, by z tą dziedziną sztuki nierozerwalnie się związać. Artysta mieszkał na stałe w Paryżu, ale tęsknił do swoich rodzinnych stron w Livorno i pewnego dnia postanowił odwiedzić swoją matkę, a także podreperować nieco swoje zdrowie. Wynajął pracownię i próbował rzeźbić swoje głowy, ale brakowało mu materiału. Akurat budowano drogę, więc Modi „podprowadził” kilka większych kamieni. Jego zaangażowanie, trud i poświęcenie niestety nie spotkało się z uznaniem przyjaciół, ani kolegów po fachu i Modi bez żalu w sercu postanowił utopić swoje rzeźby w kanale.
Przeleżały tam kilkadziesiąt lat, zanim w 1984 roku Vera Durbé, zagorzała zwolenniczka legendy o zaginionych rzeźbach Modiglianiego, wpadła na pomysł zweryfikowania tej historii. Pretekstem była 100 rocznica urodzin artysty. Przepełniona entuzjazmem, przystąpiła do organizowania pogłębiania części Fosso Reale w pobliżu dawnego studia Modiglianiego.

Po ośmiu żmudnych dniach pogłębiania i filtrowania zawartości kanału, cud! Na oczach mieszkańców Livorno i przed kamerami telewizyjnymi wypłynęła na powierzchnię pierwsza (rzeźbiona) głowa kobiety tzw. Modì 1. Entuzjazm rósł, gdy pogłębianie odzyskało kolejne dwie głowy, Modì 2 i Modì 3. Trzy rzeźby Amedeo Modigliano odzyskane z Fosso Reale: legenda była zatem prawdziwa, a wydarzenie wstrząsnęło światem sztuki.

Za życia Modigliani nie był doceniany, jego dzieło zyskało uznanie dopiero po śmierci. W przeddzień pogrzebu artysty, około 40 marszandów kręciło się wokół Zborowskiego (marszanda i przyjaciela), by kupić obrazy Modiego.
A wcześniej?

Nie ma o czym mówić, panie Modigliani. Pan jest sympatyczny, młody, przystojny, na pewno ma pan przed sobą przyszłość. To, co pan mi pokazał, jest niewątpliwie lepsze od prac dziewięćdziesięciu pięciu na stu artystów, od których roi się Montmartre. Ale cóż z tego? Nic! To są rzeczy bardzo osobiste, trzeba by je polubić. Ja nie mogę się na to zdobyć, więc jakże tego żądać od publiczności! Musialbym uwierzyć w pana, prawda? Pana sztuka musiałaby do mnie przemawiać. A w dodatku musiałbym być gotów na podjęcie ryzyka, ale powtarzam panu, nie jestem. To nie pana wina i nie moja. Bardzo żałuję. Szczerze żałuję.
A to co znowu? Pan mnie odsyła do diabła? Pan mówi: „Merde”! Pięknie dziękuję! Och, ci artyści! Szkoda, że pędzlem nie włada pan tak biegle jak językiem. Jules, pokaż panu Modiglianiemu drzwi wyjściowe. Prędzej, prędzej!

Sztuka wpływa na nasze oczy, serce i duszę. Odżywia naszą percepcję, umysł i emocje. Czasami woła do nas z płótna i wyraża swoje przeżycia. Czasami rejestruje ból wydarzeń.

Amedeo Modigliani urodził się 12 lipca 1884 roku w Livorno we Włoszech. Modigliani był czwartym i ostatnim dzieckiem w żydowskiej rodzinie. Zachorował na gruźlicę, gdy miał zaledwie dziesięć lat i musiał zmagać się z tą chorobą przez całe życie. (wówczas nieuleczalną)
To matka zainteresowała go sztuką i w 1901 roku rozpoczął studia w Akademii Sztuk Pięknych we Florencji. Potem w 1903 przeniósł się na do Wenecji, by w końcu w 1906 roku osiąść na stałe w Paryżu. Wpadł w kręgi bohemy paryskiej, eksperymentował z narkotykami, sięgał po alkoholu. Zamieszkiwał w wielu miejscach na Montmartre, gdzie urządzał sobie pracownie. W tym okresie poznał artystów takich jak Picasso, Utrillo, Jean Cocteau i Soutine. Nie poddał się jednak ich wpływom. Nie przyłączył się do żadnego modnego wówczas kierunku w sztuce jak kubizm, czy fowizm.

Malował wyłącznie portrety i akty, charakteryzujące się wydłużonymi liniami postaci i długimi szyjami. Artysta rzeźbił także głowy, przedkładając rzeźbę nad malarstwo.

Widywałem go, gdy był głodny. Widywałem, gdy był pijany. Widywałem, gdy miał trochę pieniędzy. Ale nigdy nie widziałem, by stracił godność i wspaniałomyślność. Nigdy nie wykryłem w nim nawet źdźbła nikczemnych uczuć.
Vlaminck zapamiętał Modiego przesiadującego w „La Rotonde”, gdzie z szybkością rysował i proponował swoje szkice ludziom przy innych stolikach, niby milioner rozdający banknoty tłumowi pochlebców.

Maurice de Vlaminck

Malował z zapałem obywając się zwykle bez sztalug i palety, nie miał nawet własnego pudła z farbami, czy sztalug. Przystępując do pracy ustawiał dwa krzesła, jedno naprzeciw drugiego i siedząc na pierwszym umieszczał karton lub płótno na drugim. Nie tracił czasu na upozowanie swojego modela, lecz wpatrywał się w niego przez dobrych kilka minut, po czym robił wstępny szkic zazwyczaj tuszem. Potem znów przyglądał się modelowi. Zwracał się do któregoś z obecnych przyjaciół – Soutine’a, Kislinga lub Jacoba – prosząc o kilka tubek z potrzebnymi mu farbami, a gdy je miał już pod ręką, wyciskał farbę na pierwszy kawałek drewna, jaki mu się nawinął. Wreszcie przystępował do malowania z oszałamiającą wirtuozerią i po godzinie czy dwóch obraz był gotowy. Akty wymagały dłuższej pracy. We wcześniejszych latach używał ozdobnych linii i dekoracji, teraz za dekorację wystarczała mu ściana, na której wisiał obraz. Znalazłszy się wobec osoby, którą miał malować, skupiał całą uwagę na ekspresji uczuć, jakie czytał w twarzy modela, a nie na samych rysach. Stanowiło to część procesu twórczego. Potem malował jak gdyby wcale nie zważając na modela, zaprzątnięty jedynie przekazywaniem za pośrednictwem rysunku istoty tego, co odkrył. Dawało to wyniki nieoczekiwane, nie tylko nie mające nic wspólnego z pozującą osobą, lecz często zbijające z tropu. Wielokrotnie wracając do każdego szczegółu, retuszując, wnosząc kolejne poprawki po każdym nowym skonfrontowaniu z modelem i z pierwszym surowym szkicem. Modi zawsze w końcu uchwycił w swoich modelach coś wyrazistego i wzruszającego. Utrwalał prawdziwy wizerunek danej osoby.

To, czego szukam, nie jest prawdziwe, nie surrealistyczne, tylko podświadome.

Amadeo Modigliani

Modigliani uwielbiał kobiety, a one uważały go za nieodparcie atrakcyjnego. Nic więc dziwnego, że w centrum jego twórczości znajdują się kobiece portrety i akty.

Montparnasse był zaściankiem tak samo jak Montmartre, Modi grał w jego historii wzruszającą rolę księcia cyganerii, ostatniego przedstawiciela bohemy. Opowieści o jego miłostkach, krążyły z ust do ust. Modi łagodny, pełen galanterii, grzeczny, fantastyczny kochanek zawsze pociągał kobiety.

Jego romans z uroczą młodą mężatka nawiązał się w „Closerie des Lilas”. Pewnego letniego wieczora Modi, „malowniczy w swoim sztruksowym ubraniu i czerwonym szaliku, szkicował.
O parę stolików dalej siedziała żona bogatego przemysłowca w towarzystwie męża i grona znajomych. Pewnie wybrali się do egzotycznej dzielnicy Montparnasse, żeby zobaczyć, „Jak się bawią artyści”. Młoda pani i Modi od pierwszej chwili wpadli sobie nawzajem w oko. Modi zaczął ją rysować; damie pochlebiło, że autentyczny malarz zwrócił na nią uwagę, w dodatku chłopak piękny niczym Adonis i zapragnęła poznać go osobiście. Modi podszedł więc, przy dużym kieliszku koniaku, rozłożył swoją błękitną tekę i przedstawił swój towar. Dama znacznie bardziej interesowała się artystą niż jego sztuką. Modi tego wieczora zachowywał się jak wzorowy dżentelmen, był dowcipny, czarujący, nieodparcie miły, toteż całe towarzystwo kupowało jego rysunki i zamówiono u niego portret pięknej nieznajomej. Modi stawił się o wyznaczonej godzinie i zaczął malować portret w pawilonie ogrodowym za domem młodej damy. Miłość rozkwitła błyskawicznie. Wkrótce Modi mieszkał w pawilonie i malował w najwyższym podnieceniu.
Śliczna pani, jak się zdaje, także była podniecona. Modi zapewne wprowadził ją do swojego sztucznego raju. Romans trwał, Modi przez cały czas malował z zapałem. Mąż bohaterki w tajemniczy sposób zniknął na czas jakiś ze sceny – prawdopodobnie podróżował w interesach.
Ale pewnego dnia wrócił niespodziewanie i zastał żonę pozującą malarzowi do aktu. Oczywiście zakipiał oburzeniem. Wybuchła gwałtowna kłótnia, mąż krzyczał na żonę, ona na niego. Zazdrosny i wściekły zagroził, że ją zabije, a jej kochanka siłą wyrzuci za drzwi, ale Modi natarł na niego z taką furią, z rozszerzonymi płomiennymi źrenicami oszalałego demona, że pan domu uciekł, wrzeszcząc: wariat.
Zakochani prawdopodobnie myśleli, że przepłoszyli męża raz na zawsze, więc młoda para podjęła na nowo wątek miłości i sztuki.
Pewnego dnia, pod nieobecność Modiego, porwano jego kochankę. W pustym pawilonie zastał jedynie swoje obrazy. Niektóre z nich zaliczane są do najlepszych aktów w dorobku artysty. Romans, łączący elementy melodramatu i farsy, skończył się tragedią. Młoda pani stała się narkomanką, musiano ją zamknąć w sanatorium, gdzie wkrótce zmarła.

Niektórzy świadkowie podejrzewają, że jeszcze przed poznaniem Modiego używała narkotyków i że odgadła w nim od pierwszej chwili bratnią duszę. Modi z pewnością bolał nad utratą kochanki i nad niesprawiedliwością tak tragicznego końca romansu.

Modi był upokorzony i rozgoryczony słabym odbiorem swoich obrazów. Wszystkie smutki wyładowywał w gwałtownej goryczy, w gwałtowniejszych jeszcze uczynkach, w tanim kabotyństwie i fanfaronadzie. Alkohol i haszysz zagłuszyły i stłumiły wrodzoną jego naturze słodycz, wrażliwość i dobroć, zerwały wszelkie hamulce, pobudzały go do wybryków. Nie mogąc zwrócić uwagi na swoją sztukę, uległ chorobliwej obsesji zmuszania świata, by zauważył jego osobę. Chciał narzucić się oczom ludzkim i stało się to dla niego nieodpartą potrzebą. Gdyby miejscowa gazeta żerująca na skandalach zamieszczała pogłoski i plotki z Montparnasse, Modi figurowałby stale w jej nagłówkach. Wymyślał przyjaciołom, awanturował się, ciskał ciężkimi przedmiotami, znieważał marszandów i potencjalnych klientów, podpalał obrusy, rozbierał się w miejscach publicznych, odwiedzał obskurne, otwarte przez całe noce lokale w najgorszych dzielnicach Paryża i tam zaczepiał kobiety, nieraz omal nie został przebity nożem przez ich zazdrosnych partnerów albo pobity przez alfonsów, apaszy i handlarzy narkotykami. Jego zachowanie raziło przyjaciół.

W 1917 roku poznał swoją wielką miłość, Jeanne Hébuterne, studentkę Academie Colarossi, z którą nie mógł się związać ze względu na swoje żydowskie pochodzenie (Jeanne pochodziła z rodziny katolickiej). 29 listopada 1918 roku w Nicei urodziła się córka pary – Jeanne Modigliani.

Kiedy zobaczę twoją duszę, przyciągnę twoje oczy

Amadeo Modigliani

Życie z Modigliani było trudne. Był uzależniony od alkoholu i narkotyków. Ich coraz większe dawki wyniszczały już i tak osłabiony organizm.
Zachorował po sylwestrze 1920 roku. Było to zaawansowane gruźlicze zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Zmarł 24 stycznia 1920 r. w wieku 35 lat.

Dwa dni później Jeanne Hebuterne, będąca w ciąży z ich drugim dzieckiem popełnia samobójstwo, wyskakując przez okno.

Leave a Reply